Złapali Indianie białego, przywiązali do pala męczarni, postawili strażnika i poszli się naradzić, co z nim zrobić. Siedzi sobie biedak przy palu i myśli. Co tu zrobić? Niestety, mam przerąbane. Mam najbardziej przerąbane jak tylko sobie można wyobrazić. Nagle w chmurach zrobił się niewielki otwór, a przez ten otwór spłynęło na nieszczęśnika jasne, aczkolwiek nie oślepiające światło i usłyszał głos potężny, ale nie ogłuszający, który rzekł: - Nie obawiaj się synu, potrząśnij rękami. Potrząsnął. Ku jego zdumieniu więzy opadły. - Podejdź do strażnika - mówi dalej głos. Podszedł lekko przestraszony. - Nie obawiaj się, strażnik śpi - kontynuował Głos. - A teraz wyrwij strażnikowi tomahawk i uderz go. To syn wodza. Wyrwał i uderzył. Zabił syna wodza i czeka, co dalej. Wtedy Głos z lekkim rozbawieniem: - Teraz to masz dopiero przerąbane...